OSTATNI SZABAT PRZY JAGIELLOŃSKIEJ

Napisano o nim wiele książek i setki artykułów. Dla wielu był świadkiem minionego świata. Jakub Müller - krawiec z ulicy Romanowskiego, syn Mendla i Chany, zajął poczesne miejsce w historii, pośród wielkich i uczonych mężów świętego Sanc. Ciężko było sobie wyobrazić, że już nie przyjedzie do ukochanego miasta. Zawsze martwił się co się stanie z pamięcią o świecie Jego dzieciństwa, kiedy umrze.

 

Jak zawsze w szabas, ukazuje się Nowe Niebo

Było to 3 września 2010 roku. Jakub Müller tak, jak przez wieki jego ojcowie pochylał się nad modlitewnikiem w szabasowy wieczór. Co piątek, późnym popołudniem modlił się i zapalał dwie świąteczne świeczki. Tak też było tego wieczoru. Na dworze zachodziło już słońce, ulice powoli pustoszały. Wewnątrz małej bożniczki zbudowanej przez Natana Kriszera trwała intensywna rozmowa z Bogiem. Przerywana była co jakiś czas przez jedną świeczkę, która tego wieczora natarczywie sama się gasiła. Nie da się zapomnieć atmosfery panującej w tym małym pomieszczeniu. Szczególnie w piątki, kiedy w powietrzu unosił się zapach wypalanej świeczki. Jeszcze długo w uszach będę miał szept modlitw w języku hebrajskim. Zawsze jakubowa modlitwa była szeptem.

Po skończonej modlitwie, jak zwykle usiedliśmy na chwilę, żeby pogawędzić. Rozmawialiśmy o doktorze Jakubie Mendlerze i Maurycym Ameisenie. Wspomniałem, że odnalazłem grób rodziny tego ostatniego na cmentarzu żydowskim w Krakowie. Jakub obiecał, że jak będzie na Kazimierzu za rok to się tam wybierzemy, bo tak niewiele zostało grobów- mówił. Następnym naszym tematem stał się nowosądecki kahał. Jakub wspominał, że aby głosować na członków gminy wyznaniowej, Żydzi przychodzili na Wąsowiczów 4, do siedziby kahału. Wspominał władze gminy – bogatego kupca Tenzera i adwokata Hersza Syropa. Ten świat pozostanie już tajemnicą. Tak jak zawsze tajemnicą były świece szabasowe, które paliły się po wyjściu z bożnicy, według nakazów religii mojżeszowej.

Po wyjściu udaliśmy się ulica Jagiellońską w stronę Rynku. Sądecki zegar ratuszowy, który jeszcze raz stawał się świadkiem historii, wybijał godzinę 18.30. Spacerowym krokiem mijaliśmy kolejne kamienice, a Jakub sypał nazwiskami: Engländer, Tenzer, Pisz, Pennar. Nagle zrobiła się cisza w naszej rozmowie. Powiał chłodniejszy wiatr, a Jakub zapytał, jak wygląda zimą jego ukochany Nowy Sącz. Zaśmiałem się i powiedziałem, że trzeba przyjechać. Wygląda bajkowo, jak Narnia. Niestety nie czytał On powieści Lewisa, więc nie do końca wiedział. Opisałem mu, jak wszystko pokrywa śnieg, a mróz osrebrza linie elektryczne i gałązki drzew. Akurat podjechał autobus. Jakub wsiadł i odjechał na ulicę Rybacką, gdzie mieszkał u państwa Maleczków.

Spotkaliśmy się już kolejnego dnia. Była to sobota - szabas. Akurat wychodził z bożniczki i szedł na rynek maślany. Powiedział: Chodź to Cię nauczę handlować! Jeszcze tej soboty nauczył mnie przedwojennej sztuki handlu. Nabył grzyby, które zabierał do Szwecji, ale jajek już mu się nie udało kupić po dobrej cenie. Trzeba by było nagrać Jego wymianę argumentów z handlarką i dopiero można zrozumieć, co to jest handel. W Rynku zakupił jeszcze, jak co sobotę chałkę i odprowadziłem go na ulicę Romanowskiego – tutaj się urodził wychował. Tutaj też mieszkał po wojnie z żoną i dziećmi. Jak co tydzień poszedł na obiad do dzieci swoich dawnych sąsiadów, państwa Bocheńskich.

Przed wyjazdem spotkaliśmy się jeszcze wieczorem. Już ostatni raz zamknął bożniczkę. Przeszedł ulicą Jagiellońską. Zmierzał drobnymi kroczkami do sklepu z antykami na rogu Rynku. Tam często się spotykał się z ludźmi. Tam go poznałem kilka lat wcześniej i tam miałem się z nim pożegnać. Siedząc przy herbatce tradycyjnie już opowiadał o świecie, który tkwił za Jego niebieskimi oczami. Tylko jeszcze On pamiętał te twarze. Mówił: „Gdybym ja był artystą to bym to namalował. Tą ulice Kraszewskiego, gdzie garbarze suszyli skóry, to Piekło, starą synagogę na Lwowskiej – ja to widzę w głowie. Tego miasta już nie ma”. I tak tego dnia wyszliśmy na ostatni spacer oczami kilkuletniego chłopca od Przetakówki, gdzie Gelb na Boconiu miał fabrykę marmolady. Ten przemysłowiec umarł jeszcze przed wojną na powikłanie po operacji prostaty – przynajmniej tak głosiła plotka. Następnie myśli Jakuba biegły na uliczki mieszczące się pod zamkiem i dalej, nad Dunajec. Opowiadał historię metr po metrze, kamień po kamieniu. Tutaj nad największą rzeką w mieście, wraz z kolegami bawił się cały rok – w lecie grali w piłkę, pływali, a w zimie jeździli na sankach. Tutaj jego sąsiad z Romanowskiego Berger wypasał kozy, które same były nauczone wychodzić z małej stajenki i same wracały do niej. Później pojawił się w opowieści Jakuba piekarz Czuchry, mieszkający obok mostu helleńskiego, który uratował małą dziewczynkę żydowską przed zagładą. Wspomniał fabrykę cukierków Jurkowskiego na Tarnowskiej, doktora Mohra, który przemierzał ulicę Piotra Skargi idąc do szpitala żydowskiego na Kraszewskiego. I tak sypały się nazwiska lekarzy: Körbel, Statter, Reiss. Kamienicę tego ostatniego mieli nawet zburzyć, kiedy planowano budować nowy most helleński. Okazało się to tylko plotką. Rozmawialiśmy o podróży, o Szwecji. Tam w złotej klatce, jak Jakub nazwał swoje mieszkanie w Malmö, miał wszystko, ale najgorsza była dla Niego samotność. Co prawda dzieci Go odwiedzały, co chwile ktoś dzwonił, ale całe dnie spędzał sam. Czekał na wiosnę, kiedy pakował się i przyjeżdżał do Nowego Sącza, na rocznicę śmierci cadyka Chaima Halberstama.

Siedzieliśmy tak sobie dopóki nie zadzwonił telefon od Pani Basi Maleczek. Przyjechali chasydzi z Węgier aby modlić się na żydowskim cmentarzu, przy grobie cadyka. Szybko wyszliśmy. Pomogłem zabrać Jakubowi sernik i parasol. Popatrzył na zegar ratuszowy. Jeszcze raz się popatrzę - powiedział oglądając rynek, kiedy podjeżdżała taksówka. On cały czas czuł, że to ostatni raz. Ale przecież rok wcześniej też żegnaliśmy się w pośpiechu, też zadzwoniła Pani Basia i też na Rybacką pojechał taksówką. Tradycyjnie pożyczyliśmy sobie, parafrazując sederowe życzenia na święta Pesach: Na przyszły rok w Sączu! Jakub odpowiedział i dodał: Wszystko w rękach Boga. Oby do zobaczenia! Jeszcze się ściskając na pożegnanie pomyślałem, jaki on jest kruchy. Jeszcze raz do zobaczenia! i odjechał. Był 6 września 2010 roku. Odszedł stąd do wieczności. Z Nowego Sącza wyjechał rankiem następnego dnia.

 

Miał piękną śmierć, mówią chasydzi

Był ostatnim sądeckim szamesem. Sprawował pieczę nad cmentarzem żydowskim przy ulicy Rybackiej i bożniczką Bajs Nusn przy ulicy Jagiellońskiej, ale przede wszystkim naszą pamięcią o Żydach sądeckich.

Urodził się 20 marca 1920 r. przy ulicy Romanowskiego w Nowym Sączu, w rodzinie żydowskiego handlarza Mendla. Ojciec walczył w Wielkiej Wojnie i przeciwko bolszewikom. Jakub był jego pierworodnym synem. Miał liczne rodzeństwo – Karolę, Feigę, Eliasza, Salomona i Blumę. Często wracał we wspomnieniach na „Piekło”, skąd pochodziła jego rodzina. Bywając tam u dziadków i ciotek, często bawił się z polskimi kolegami.

Kiedy wybuchła wojna dla Żydów rozpoczęła się gehenna. Wyśmiewano ich, tańczyli na rynku, obcinano im publicznie brody, bito – wszystko widział Jakub Müller. W 1941 roku wraz z rodziną trafił do nowosądeckiego getta zamkniętego. Tam poznał okrucieństwa szefa sadeckiego gestapo Heinricha Hamanna. Nie czekał biernie na likwidację getta. Na wiosnę 1942 r. uciekł za jego mury zostawiając w nim całą rodzinę. Czas okupacji wspominał nie chętnie. Jak mówił, nie wszystkie rany były jeszcze zabliźnione. Przeżył wojnę ukrywając się w Jelnej i Siennej. Wśród jego wybawicieli była rodzina Górowskich. Tam Jakub poznał swoją przyszłą żonę. Po wojnie z całej ponad stuosobowej rodziny nie odnalazł nikogo. Długo szukał brata Eliasza, który w czasie wojny znajdował się w ZSRR. Jego też nie odnalazł. 

Ze Stefanią Górowską ożenił się w 1948 roku. W ich domu szybko pojawiła się dwójka dzieci: córka Karolina i syn Zygmunt. W Nowym Sączu Jakub pracował jako krawiec. Z garstką ocalałych Żydów założył spółkę krawiecką, następnie upaństwowioną. Nie poddali się – założyli spółdzielnię „Pokój”, która istniała jeszcze długo po tym jak oni tam nie pracowali. W latach 1949 – 1969 Jakub był prezesem Kongregacji Wyznania Mojżeszowego w Nowym Sączu. Dbał o życie religijne sądeckich Żydów: odnowił bożniczkę przy ulicy Jagiellońskiej, zbierał macewy z sądeckich ulic i chodników, a następnie odtwarzał żydowski cmentarz przy ulicy Rybackiej. Odbudował ohel (grobowiec) cadyka Chaima Halberstama. Był świadkiem w sprawie Hamanna – brał udział w wizjach lokalnych na terenie byłego getta. W 1968 r. władze komunistyczne rozpoczęły antysemicką nagonkę. Nie ominęła ona także Nowego Sącza. Ci, którzy ocaleli z Zagłady powoli opuszczali swoje rodzinne miasto.

 Jakub z rodziną wyjechał w 1969 roku do Malmö w Szwecji. Jak opowiadał, nie pojechał do Izraela ani Stanów Zjednoczonych, bo chciał być jak najbliżej Sącza. Ciągle łudził się, że wróci tutaj szybko. Władze jednak sukcesywnie odmawiały mu zgody na wjazd do kraju. Pracował w zakładzie pracy chronionej w Malmö, gdyż podczas wojny jego zdrowie zostało poważnie nadszarpnięte. W 1975 r. przeszedł na emeryturę. Mimo, iż od państwa szwedzkiego dostał wszystko, od chusteczek do nosa po mieszkanie, ciągle czekał na spełnienie się jednego marzenia: aby wrócić do miasta nad Kamienicą i Dunajcem.

Dopiął swego w 1990 roku. Po śmierci żony w 1992 r. mógł się całkowicie oddać opiece sądeckim pozostałościom po Jego współwyznawcach. Powracał do swojego Sącza co roku, spędzając tutaj czas od kwietnia do września. Od nowa odbudował cmentarz żydowski, który ogrodził. Odnowił bożniczę Bajs Nusn. Ofiarował wiele pamiątek do Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, współtworząc stałą wystawę poświęconą Żydom Sądeckim. Dzięki Jego staraniom w 2008 r. odsłonięto tablicę pamiątkową na rogu ulic Franciszkańskiej i Kazimierza Wielkiego, gdzie w 1942 r. Hamann z swoją świtą zamordował jednej nocy 81 osób. Na cmentarzu rozpoczął budowę pomieszczenia sanitarnego z łaźnią (mykwą). Niestety nie dokończył dzieła. Co roku oprowadzał tysiące turystów, młodzieży i pielgrzymów po cmentarzu żydowskim, terenie getta i synagodze. Kto odbył z nim spacer po centrum miasta, ten wie jak bezcenne były Jego opowieści.

 

Tak jakby przeszedłz jednego kąta, do drugiego

Kiedy w niedzielne popołudnie 19 grudnia zaczynałem pisać krótki tekst o sądeckich Żydach zaznaczyłem, że od czasów Abrahama (pierwszego sądeckiego wyznawcy religii mojżeszowej, o którym pierwsza wzmianka pochodzi z 1469 r.), do Jakuba mija 542 lata. Byłem pewien, że czytany w 2011 r. tekst będzie aktualny. W tym momencie dostałem wiadomość, że Jakub Müller zmarł. Ciężko było w to uwierzyć, ale przecież On nas na to przygotowywał przez ostatnie lata. Zawsze powtarzał, że czeka na niego po drugiej stronie cała rodzina. Śmierci się nie bał –poznał ją doskonale. Wiedział jak ją traktować.

Do dziś czekam na maj, kiedy zapukam do bożnicy. Ciężko wierzyć, że nie usłyszę już tam charakterystycznego: Proszę! Przecież jeszcze w powietrzu jest echo tego głosu. Nie wyobrażałem sobie przystanku autobusowego, na którym w wakacyjne wieczory nie siedzi Jakub i w piątki pustego krzesła w sklepie z antykami. Nie wyobrażałem sobie cmentarza na Rybackiej bez Jakuba i że już nikt świętym mieście Sączu nie zapali świec szabasowych.

Kiedy w Netani odbywały się uroczystości pogrzebowe Jakuba Müllera (30 grudnia w południe) oprowadzałem grupę znajomych po cmentarzu na ulicy Rybackiej. Dziwnie się czułem, że to ja idę z kluczami do ohelu cadyka, bo tu, w konarach drzew wisi jeszcze jakubowy głos. Stanąłem na tym cmentarzu nieprzygotowany na to, że Jego już tu nie będzie. Kiedy mijaliśmy miejsce, na którym chciał spocząć Jakub, zza chmur wyszło słońce. Przypadek to nie jest koszerne słowo – przypomniałem sobie słowa pisarza Icchaka Singera. Zamykając już ohel, kiedy wszyscy poszli, stałem chwilę i patrzyłem na puste krzesło stojące na środku kaplicy cmentarnej i dwie palące się świeczki. Na krzesło z małych okienek padała wiązka światła. Tu historia się zamyka - tak jak przy obrzezaniu Jakuba było pozostawione puste krzesło dla Eljasza, tak i tutaj stanęło puste.

W dniu śmierci Jakuba Nowy Sącz wyglądał jak Narnia – zaśnieżony i zmrożony. Na pewno w tej chwili z góry widział swój Rynek, Romanowskiego i Jagiellońską pokryte białą powłoką. Biel w judaizmie to przecież kolor żałoby… Jakub odszedł, ale tak jak nigdy nie widziałem jak wypalały się świece szabasowe, tak nie chciałbym widzieć jak wypali się pamięć o nim.

 

Łukasz Połomski

Jakub Muller i Łukasz Połomski - lipiec 2010 r. Jakub Muller i Łukasz Połomski - lipiec 2010 r.
Jakub Muller z uczniami SP nr 3 w Nowym Sączu - 2010 r. Jakub Muller z uczniami SP nr 3 w Nowym Sączu - 2010 r.
Jakub Muller zamyka drzwi do bożnicy Bajs Nusyn. Jakub Muller zamyka drzwi do bożnicy Bajs Nusyn.