NOWY SĄCZ - LIPIEC 1939 - ostatnie dni międzywojennego Sącza

Lipiec 1939 r. gromadził co raz większe tłumy nad Dunajcem. Ludzie korzystali z urlopów, a w prasie panował typowy sezon ogórkowy…

Właściwe ludzie żyli tylko sensacjami. Niewiele działo się w polityce, choć oczekiwano zwołania posiedzenia nowo wybranej Rady Miasta. Z większych inwestycji zaplanowano zakrycie potoku Żeglarka, aby nie szpeciła otoczenia. Poseł Łobodziński interweniował w tej sprawie w ministerstwie i uzyskał na ten cel wsparcie finansowe. Łącznie przyznano 700 tys. złotych dotacji, a koniec pracy miał nastąpić w 1940 r. Robotnicy cieszyli się z tej wiadomości, bowiem na jakiś czas miał zniknąć problem bezrobocia. Apelowano o przedszkole w mieście. Według prasy nauczycielki z Seminarium znalazłyby tym samym pracę, a zapewne o frekwencję dzieci miasto nie musiałoby się martwić.

Nowy Sącz pożegnał dwóch wybitnych obywateli. 11 lipca umarł Adam Nowakowski, syn prezydenta miasta. Należał do współpracowników „Głosu Podhala”, pisał także wiersze. Zmarł Stanisław Mika, naczelnik Dyrekcji Skarbu. Spoczął w Dąbrówce Polskiej, na rodzinnym cmentarzu, a  w jego pogrzebie wzięły udział nieprzebrane tłumy ludzi.

Od 3 do 8 lipca odbywał się w Nowym Sączy Tydzień Muzyki i Śpiewu Kościelnego. Wykłady prowadzili prelegenci z Tarnowa. Przy kościele farnym odbywała się renowacja ogrójca zlecona przez Infułata Mazura. Podjęli jej się malarz Zemanek i rzeźbiarz Bogaczyk. 4 lipca w sali Rady Powiatowej powstała Rada Regionalna Ziemi Sądeckiej. Przewodniczył jej Romuald Reguła. Tego samego dnia Teatr Robotniczy wystawił „Tchnienie Szatana”.

To były pierwsze wakacje, gdzie już prężnie rozwijał się ruch turystyczny w Rożnowie. W prasie apelowano o dojazd do tej miejscowości, bo brakowało zarówno dobrej drogi jak i połączenia autobusowego. 9 lipca miał miejsce obchód Dnia Morza w Kurowie. Odbywał się pod hasłem „Nie dajmy się odepchnąć od Bałtyku”. Jeżeli chodzi o problemy komunikacyjne to warto nadmienić, że poseł Łobodziński apelował, by przystanek kolejowy Nowy Sącz Miasto był rozbudowany dla ruchu towarowego. Pan poseł słusznie uważał, że drogi niszczą się od wożenia towaru. W lipcu 1939 r. zmienił się też zarząd poczty w Nowym Sączu - Władysław Borowicz został zastępcą naczelnika tej instytucji.

Ludzie nadal żyli tragediami dziejącymi się nad Dunajcem. 1 lipca na plaży w Nowym Sączu kąpał się strażnik ochrony PKP Franciszek Hudy ze swoją narzeczoną. Dziewczyna została wciągnięta przez wir, on się rzucił na ratunek i utonął. Jej pomogli ludzie i przeżyła. Było co raz więcej utonięć. Prasa uważała, że palącą sprawą jest telefon w „rozbieralni”, który mógł służyć szybszemu wezwaniu pomocy.

Adam Pisz z Nowego Żmigrodu potrącił na moście heleńskim 5 letniego Myrlaka z Podegrodzia, który wbiegł mu pod auto. Chłopak trafił do szpitala. Wypadek miał miejsce na Węgierskiej. Wzięli w nim udział kierowcy z Pruszkowa i Krakowa). Uszkodzili wachlarze koła i wybili szyby. Na Rynku doszło do wielkiej awantury. Jan Śliwa - oczywiście z Trzetrzewiny -  napadł na rynku Jana Janika, a ten skończył w szpitalu. Donosił o tym artykuł zatytułowany „Nożownik przy pracy”.

             Próbowano dokonać spektakularnej kradzieży w kościele kolejowym. Jeden z księży w kościele kolejowym zobaczył, że dwóch mężczyzn kręciło się wokół przedmiotów pozostawionych na ołtarzu. Duchowny zamknął wszystkie drzwi do kościoła i wezwał policję. Okazało się, że schwytano tym samym szajkę świętokradców grasujących po Nowym Sączu. Janusz Roman na Ogrodowej został okradziony z zegarka. Bandycki napadł miał miejsce w Korzennej, gdzie okradziono dom Katarzyny Ruchałowej. Policja szukała szajki, która już była znana stróżom prawa.

Nadal bardzo niebezpieczne były burze z piorunami. 11 lipca na Uhryniu przeprowadzano żniwa i zbierało się na burzę. 24 osoby schowały się w szopie przed nawałnicą. Uderzył w nią piorun i zabił 3 osoby. Jedna z dziewczyn (Krystyna Łabowska) została ciężko poparzona. Zginął Wiktor Polaczyk (właściciel gospodarstwa), Michał Piwowar i Józef Krupa. Ten ostatni ledwo wrócił z wojska. W tym samym czasie, w Krasnym Potockim zginął 50 letni gospodarz Wojciech Hasior, ociec trojga dzieci.

W prasie było coraz więcej skarg. Donoszono o tym, że przekupnie wykupują rano towar i wysyłają do uzdrowisk, po czym koło godziny 10 jest już w Nowym Sączu drożyzna. Mieszkańcy Jagiellońskiej 54, gdzie w oficynie jest bożnica, również złożyli skargę do „Głosu Podhala”. Codziennie przed 6 rano dochodzą z niej rozdzierające krzyki Żydów, które budzą mieszkańców. Modlili się oni przy otwartych oknach, a mimo interwencji policji nadal przeszkadzają sąsiadom.

Sandecja Nowy Sącz rozegrała kilka spotkań sportowych, których stawką był awans do wyższej ligi - Krakowskiej Ligii Okręgowej. Pierwszy lipcowy mecz ze Szczakowianką przegrała 1:3. Sędzia bał się kibiców Szczakowianki, więc sędziował stronniczo. Bramkę dla sądeczan strzelił Samuel Kippel, przedwojenny gwiazdor klubu. Mecz z Legią Kraków Sandecja wygrała 0:4.

Niektórzy ludzie chyba wyczuwali wojnę i próbowali uciekać z miasta. Coraz więcej pojawiało się ogłoszeń, gdzie próbowano sprzedać nieruchomości. Za 125 tys. ogłoszono sprzedaż jednej z kamienic. Roczny dochód z niej wynosił 14 tys. Ktoś sprzedawał inną za 40 tys. Zachęcał do kupna, bowiem na parterze znajdowały się 3 sklepy. Ludzie uciekali z Polski, bowiem ewidentnie wyczuwano nadchodzącą wojnę.

 

Łukasz Połomski

 

 

Ulica Jagiellońska w przedowjennym Nowym Sączu. Fot. ze zbiorów POLONA. Ulica Jagiellońska w przedowjennym Nowym Sączu. Fot. ze zbiorów POLONA.