MARZEC'68: TATA NUSYN - wywiad z Czesławem Pierzchałą, sądeckim Pele

Pele, to przydomek jaki otrzymał Czesław Pierzchała, jeden z najważniejszych piłkarzy „Sandecji” w historii klubu. Przygodę w sądeckiej drużynie rozpoczął w 1950 r. i związał z nią najpiękniejsze momenty swojej kariery. Nie zabrakło w niej wątków żydowskich.

Dla Pana temat żydowski nie był obcy. Przed wojną Pana rodzina mieszkała na Romanowskiego, niemal w sercu sądeckiego sztetlu.

Tak, moi rodzice mieszkali przy ulicy Romanowskiego. Przed wojną w naszym mieście żyło 10 tysięcy Żydów. Potem Niemcy zamknęli ich za murem. Mój Tata, w czasie wojny przerzucał do getta chleb, z piekarni, która mieściła się w budynku, gdzie mieszkaliśmy. Pewnego dnia przyjechali po niego Niemcy, gestapowcy w skórzanych płaszczach. Mama otworzyła drzwi, a oni zapytali o męża. Zabrali go na gestapo, obiecując, że zaraz wróci do rodziny. Na gestapo go torturowano i mordowano, a potem wysłano do więzienia w Tarnowie. 18 maja 1942 r. został zabrany do Auschwitz. Żył krótko, nie przeżył nawet dwóch miesięcy. Został zamordowany 23 czerwca.

 To musiały być ciężkie chwile. Pana Ojciec poświęcił swoje życie, dla ratowania życia Żydom.

To prawda, a po wojnie Żydzi o tym dobrze wiedzieli. Nusyn Lustig potem mi mówił: „Twój Tata ratował w getcie masę Żydów, rzucając tam chleb”. Niemcy go zamordowali, a nasza rodzina została bez środków do życia, chodziłem głodny do szkoły, nikt nam nie pomógł. Ale mój kochany Nusyn był dla mnie jak Tata. Mówił, że jestem dla niego jak syn.

Jak pamięta Pan Nusyna?

Nusyn jeździł zawsze na nasze mecze czarną wołgą. To był dobrodziej naszego klubu. Nie było drugiego człowieka, tak oddanego „Sandecji”, jak mój przybrany Tata – on mnie kochał, ja kochałem Jego.   

Mąż opatrznościowy „Sandecji”?

Oczywiście! On nas sponsorował. Proszę Pana, po każdym meczu mieliśmy kolacyjki w Imperialu, po każdym meczu dostawaliśmy gadżety kupione przez niego. To było w Restauracji Obywatelskiej. Pamiętam, że jak wygraliśmy 5:1 z Płaszowianką i wyszliśmy na 1 miejsce wśród 18 drużyn, Nusyn kupił nam swetry francuskie - zapinane blezery.

Czyli musiał się doskonale orientować w grze klubu, śledził wyniki. Można go było spotkać na meczu?

Proszę Pana, na każdym, nawet na wyjeździe. Nusyn miał 10 własnych taksówek, a czterema jeździliśmy na każdym mecz poza Nowy Sącz! Tyle wystarczało na 16 osób. Zawsze tak było. Jak ktoś dobrze zagrał mecz – a mi się to często zdarzało – Lustig po meczu zabierał do swojej wołgi wyróżniającego się piłkarza, bo zawsze miał wolne miejsce. Na wyjazdy jeździł z żoną Polą, córką Żanną,i Ruta Rabszajd. Ta ostatnia była narzeczoną bramkarza. Po meczu czekała na nas w Nowym Sączu kolacja fundowana przez Nusyna. Była zamówiona, a kelnerzy tylko na nas czekali.

Mieliście jakiś ulubiony lokal?

Nusyn miał w Imperlialu swoje stoliki przy orkiestrze. Jak przyszedł do restauracji z gośćmi to wydał tyle pieniędzy ile cały zakład nie zarobił przez dzień. Pola, żona Lustiga lubiła tańczyć. Wiedzieliśmy że trzeba z nią tańczyć, a Nusyn wiedział, że może sobie wypić o jeden kieliszek więcej.

Nusyn był zżyty z piłkarzami. Traktował ich jak własne dzieci.

To prawda. Nie było możliwości żeby nie pomógł piłkarzowi. Pożyczał pieniądze, kupował sprzęt, to był „twórca Sandecji”. On był niesamowitym fanatykiem.

W 1960 r. poszedłem do Górnika Jaworzna na trzy lata. To był największy transfer w ówczesnych czasach. Nusyn miał interesy w Bytomiu i na niedzielę często się tam wybierał. Zawsze zabierał do samochodu kogo trzeba, kto potrzebował. Akurat tak się złożyło, że miał osobistego kierowcę, Pierzchałę. Zawsze nas zabierał do Jaworzna, bo grałem z Wieśkiem Śledziem. Warto dodać, że nie tylko graliśmy, ale pracowaliśmy - codziennie zjeżdżaliśmy na dół, także było niełatwo.    

Jego miłości do klubu dowodzi historia Zbyszka Opoki. Pamięta Pan?

Doskonale. Nusyn za własne pieniądze ściągnął Zbyszka z Wisły Kraków. Pan sobie wyobraża ile to kosztowało?! Mieliśmy taką paczkę: Ja, Zbyszek Opoka, Jurek Pawlik, Królikowski. Razem od rana do wieczora. Wie Pan: dancingi, knajpy… Mieliśmy eleganckie ubrania szyte przez ojca prezydenta Gwiżdża, z krepy takie czarne spodnie. Do tego ceglaste marynarki. Mama Zbyszka traktowała mnie jak syna, tym bardziej że moja mama była już wtedy sparaliżowana.

Po skończonym sezonie pojechaliśmy nad jezioro. Wiadomo: święto, luźna atmosfera, wreszcie wolne. Było co świętować: zrobiliśmy drugie miejsce na 18 drużyn. To była II liga. Zrobili nam uroczystość w PZGS, potem w tym domu była Partia. Wręczyli nam gadżety: neseser do golenia, materiał fila fina na spodnie, a Jurek Pawlik dostał szwajcarski zegarek Delbanę. 

Po uroczystości pojechał z nami Różycki, kierownik drużyny. Zatrzymaliśmy się w Tęgoborzy. Tam Zbyszek złapał atak wyrostka, wcześniej już miał takie boleści nad Dunajcem, dwa dni wcześniej,  w czasie treningu. Trener Nowak mówił: „Zbyszek idźże do lekarza!”. A on: „nic mi nie jest, nic nie jest…” Po chwili mu minęło, a Zbyszek skakał, chodził na rękach itd. To był taki jajcarz, wesoły chłopak. No i wracamy do miasta z tej Tęgoborzy, bo Nusyn robił imieniny w Imperialu. Przysłał po nas dwie taksówki. Na prezenty dla Lustiga zamówiliśmy takie piękne rzeźby w Cepelii, bo co mogliśmy kupić milionerowi. Pamiętam jak dziś. Coś już było źle, tam już w Tęgoborzy Zbyszek nie pił, miał opory żeby jechać do Imperialu. Krzyczałem do niego, że musimy jechać: „przecież to twój Tata! To na litość boską jedźmy!”. Tam wszyscy czekali tylko na nas. Wie Pan, stoły suto zastawione: łososie, nie łososie, cuda. Zbyszek był strasznie koleżeński, a tu nagle tak tracił humor. Pamiętam, jak kilka miesięcy wcześniej kupił flaszki w restauracji – kelner na całym stole je ustawiał jedna przy drugiej. My się go zapytali czy sobie jaja robi? Zbyszek dopiero wtedy nam powiedział, że ma imieniny. Wesoły chłopak był.

Ale wracając do imienin Lustiga. Potem, po imprezie spotkałem Nusyna w Rynku i mówi: „Pele, Zbyszek walczy o życie”. Wówczas operację robił mu Żurek, Nusyn załatwiał sprzęt, tampony itd. Potem dowiedziałem się, że umarł. To był taki szok, że nie poszedłem na zakład do pracy… Powiedziałem Królikowskiemu, idziemy stąd, dziś nie pracujemy…. Do dziś ciężko uwierzyć, że tak się stało.     

Nie mógłby nie zapytać o Rutę Rajbszajd. Zapewne pamięta Pan ją doskonale?

Ruta to była najpiękniejsza – no może jedna z najpiękniejszych dziewczyn w Sączu, bo bym inne obraził! Tak się złożyło, że miała w Sączu narzeczonego, bramkarza Michała Królikowskiego. Mieszkał on z trenerem w jednym mieszkaniu na Batorego. No, zapoznał Rutę, spotykali się. Nusyn mówił Rajbszajdowi, ojcu: niech się pobiorą. Ach co to była za miłość! Królikowski odwiózł Rutę do Gdyni. Ludzie mówili, że nie chciała tam wsiąść do pociągu i na statek, że chciała skoczyć. Bardzo byli w sobie zakochani… Potem ich drogi się rozeszły. Ona pojechała do Australii, a on grał potem w Hutniku, w ŁKS. Rajbszajd wyjechał, czego bardzo żałuje, to był bardzo dobry człowiek.

Poznał Pan Rabszajda?

Oczywiście. Wie Pan, moja mama została sparaliżowana. Było ciężko – Taty nie było, mama wymagała opieki. Sytuacja bez wyjścia. Moja siostra dostała nakaz pracy na Śląsku, był problem, bo ktoś musiał się zająć mamą. Nie wchodziło w grę oddanie jej do domu opieki, przecież ona nas wychowała! Poszedłem więc do Rabszajda. On był wówczas dyrektorem „Pokoju”, spółdzielni krawieckiej. Spotkałem się z nim i mu mówię: „Wziąłby Pan do pracy siostrę, jest po szkole krawieckiej. Nie mamy co jeść, mamy tak ciężko”. On nawet się nie zawahał i powiedział krótko: „niech jutro przyjdzie!”. Wziął ją od razu. To była idealna sprawa. Tak się złożyło, że dostaliśmy mieszkanie na Barskim dla mamy, dzięki Wieśkowi Oleksemu, prezydentowi. Siostra mogła zajmować się mamą, pracować w zawodzie, wychodzić jak tylko będzie potrzeba. Mogła wyjść do sądu kupić mamie obiad, zanieść do mieszkania i wrócić do spółdzielni. Moja siostra jest niesamowita – dla mamy oddała całe życie!

Została pustka po Nusynie i po innych?

Nusyn zawsze wspominał, że jestem jego synem. Została po nim pustka. To była taka krzywda, że musiał wyjechać… Przeżył to bardzo.

Prawie wszyscy Żydzi musieli wyjechać z Nowego Sącza. Była to tragedia tego narodu, przecież niektórzy na starość musieli opuścić swój kraj.

Dziękuje za rozmowę.

Z Czesławem Pierzchałą rozmawiał Łukasz Połomski

Czesław Pierzchała - słynny sądecki Czesław Pierzchała - słynny sądecki
Pan Czesław posiada niezwykłe i niespotykane archiwum Sandecji, także z czasów, gdy klub sponsorował Nusyn Lustig. Pan Czesław posiada niezwykłe i niespotykane archiwum Sandecji, także z czasów, gdy klub sponsorował Nusyn Lustig.