MARZEC'68: JAKUBOWA KSIĘGA WYJŚCIA - emigracja rodziny Mullerów

Dla Jakuba Mullera Nowy Sącz był wszystkim. Zrozumieć go może tylko ten, kto pokochał nasze miasto. W 1968 r. rozszalała się antysemicka nagonka, która stała się przyczynkiem do wyjazdu rodziny Mullerów.

Jakub z rodziną mieszkał przy ul. Romanowskiego. W 1948 r. ożenił się ze Stefanią Górowską, następnie pojawiły się na świecie dzieci: Zygmunt i Karolina. Jakub pracował w spółdzielni krawieckiej, jeden z nielicznych prywatnych inicjatyw gospodarczych w całym Sączu. Na Jego oczach ludzie przyjeżdżali i wyjeżdżali. Jakub nie chciał wyjeżdżać, bowiem był przekonany, że po wojnie – gdyby opuścił Polskę - to w Izraelu ciężko będzie się mu utrzymać. Wspominał, że po 1945 r. wyjechał tam jeden z sąsiadów z synem. W Polsce nie miał po co żyć: tutaj w czasie wojny zginęła jego żona i dzieci. Pisał do Jakuba, żeby nie przyjeżdżać – warunki były fatalne. Z mieszkaniami było ciężko, wszystko było w budowie – wspominał.

Muller wyjechał w 1962 r. do Paryża. Tam zobaczył, jak się żyje na zachodzie. Wolę być biednym Żydem w Polsce, niż we Francji  - miał krótko powiedzieć.

Tymczasem życie żydowskie powoli się odradzało. Na Jagiellońskiej, gdzie chwilę mieszkał (1945-1948), pojawił się nawet na chwilę rabin. Dla religijnego Mullera to był niemal cud. Wszyscy, którzy wrócili, rozglądali się i wyjeżdżali. Każdy kto mógł to uciekł – mówi Jakub na nagraniu z 2008 r. Wówczas, w 40. rocznicę Marca’68 rozmawialiśmy w bożnicy przy Jagiellońskiej.

W latach 60. atmosfera była nieciekawa, podobnie wcześniej. W Ptaszkowej, zaraz po wojnie zginęło kilku Żydów. My ich pochowaliśmy. To byli całkiem obcy ludzie, my ich nie znaliśmy – mówi o tych wstrząsających wydarzeniach Jakub. Po wojnie zabójcy wyszli na mocy amnestii. Niedługo potem wyjechali pierwsi jego sąsiedzi i znajomy.  

Po marcu 68 r. zaczęły się dziać nieprzyjemne rzeczy. Jakub został pozbawiony renty, na którą tak solidnie pracował. Miał przecież 48 lat, a całe zdrowie stracił w czasie wojny. Do tego były pyskówki: po co tu jesteś? Jednak spływały one po Mullerze. Wszyscy wiedzieli, że jest Żydem, a jego rodzina nie jest nawet mieszana wyznaniowo. Gorzej było z żoną. Stefania słyszała złośliwe docinki, uszczypliwie mówiono na nią „Salcia”. Nieprzyjemności spotkały też syna. To wszystko musiało bardzo boleć Jakuba, ale postanowił przeczekać tę falę. Założył na siebie „pancerz” i chciał czekać, ale żona nie miała zamiaru znosić kolejnych złośliwości.

W 1968 i 1969 r. wyjechali niemal wszyscy. Była to doskonała okazja do opuszczenia Sącza, ale Jakub postanowił zostać. W mieście miał pozycję, ludzie go znali – dla Żydów był reprezentantem Kongregacji Wyznania Mojżeszowego z Krakowa. Muller miał wówczas inną perspektywę wydarzeń niż jego żona i dorastające dzieci. Stefania postawiła na swoim i niemal zmusiła męża do wyjazdu. Wybrali Szwecję.

Nie ma takiego drugiego dobrego państwa jak była dla nas Szwecja, tak dobrze nie byłoby nawet w Izraelu –wspominał Jakub. Pakując się w 1969 r. wiedzieli, że jadą do Szwecji, ale nie mieli pojęcia gdzie dokładnie i do kogo. Tego się bałem – wspominał. Anna Grygiel zapamiętała, jak w ostatnich dniach pobytu w Sączu, Jakub zaprosił ją i mamę do domu, żeby pokazać piękny dywan, jaki kupił przed wyjazdem. Razem z mamą pomagały Mullerom wiązać dywan: był piękny. Jakub twierdził, że jest czarno-brązowy, tymczasem był kolorowy. Przepiękny, ale Jakub tego nie widział. Moja Mama pyta: Stefania, co on opowiada o tych kolorach? Wtedy dowiedzieliśmy się, że nie rozróżniał kolorów. A przecież był krawcem, to niesamowite –wspomina Pani Ania.

Mama pojechała do Krakowa załatwiać paszporty, potem do ambasady, aby uzyskać wizę wspomina Karolina, córka Stefanii i Jakuba - Żeby dostać paszport trzeba było się zrzec obywatelstwa. Ojciec nie podpisał dokumentów, zrobiła to za niego żona. Dla Jakuba sprawa nie była tak oczywista: Powiedziałem, że nigdy się nie zrzeknę polskiego obywatelstwa, możecie mi zabrać, ale nie zrzeknę się!  - wspominał.

Następnie Stefania wróciła do domu i Mullerowie zaczęli się pakować. Wszystkie rzeczy składali do drewnianych skrzyń. Razem z nimi pakowała się rodzina Fiszów. Potem trzeba było pojechać do Muszyny, gdzie celnicy oglądali skrzynie i zabijali gwoździami, a następnie wysyłano je do Karkowa. Następnie pojechały do Szwecji – mówi Karolina.

Był 12 listopada 1969 r. Mullerowie pojechali do Krakowa pociągiem. Następnie wsiedli do koljenego nocnego pociągu, który zmierzał do Świnoujścia. Pamiętam jak dziś – wspomina Karolina – wypłynęliśmy statkiem Gryf, o g. 13:00. 13 listopada byliśmy już w Szwecji.  

Jechaliśmy kompletnie na ślepo – mówił Jakub. Miał w Szwecji znajomych z Limanowej, którzy zapewniali, że będzie im dobrze. Na nich miał się powoływać, gdyby były jakieś problemy.

Jakub pamiętał wszystko ze szczegółami. Szwedzi zabrali im bagaż i autokarem zawieźli do obozu poza miastem. Tam było specjalne miejsce dla uchodźców. Od listopada do kwietnia. Przebywało tam ponad 100 osób. Wszystkim dali mieszkanie, była stołówka. Przez pięć miesiący tam mieszkali: uczyli ich języka. W razie potrzeby zapewniono opiekę lekarską. Wszystkim dali po 5 koron: to było bardzo dużo – mówił Jakub. Król szwedzki przeznaczył dla nich wiele ubrań, butów, a nawet chusteczek. Przy stołówce, ustawili regały z odzieżą, buty – służyły Jakubowi długie lata, co wspomniał z uśmiechem.

Następnie wzywali rodziny do szefostwa obozu, gdzie była już Polka przygotowana do tłumaczenia. Urzędnik pytał, gdzie chcą mieszkać? Szef obozu powiedział, że możemy wybrać miejsce, ale zaznaczył że za wyjątkiem Sztokholmu, Goeteborgu i Malmoe. Ja powiedziałem wyraźnie: ja mam krewnych w Sztokholmie i chce się z nimi połączyć. Ja nie mogę o tego miasta odstąpić – mówił Jakub. Znajomi ze Sztokholmu sugerowali, żeby próbować wybrać Malmoe. I tak się stało. Ja jestem pobożny Żyd i potrzebuje synagogę – argumentował urzędnikom. Dostali więc mieszkanie w blokach miejskich. Jakub wspominał, że czynsz kosztował 605 koron, przy czym państwo wyposażyło na pierwszą wpłatę za mieszakanie i na życie. Wszystko było do spłacenia, ale jako pożyczka nieoprocentowana. Do Szwecji wyjechali też inni sądeczanie: Fiszowie, Trześniowerzy. Żył tam też Zeigler rodem z Sącza.

Mullerowie dostali pracę, potem kupili mieszkanie. On pracował w zakładach pracy chronionej, ponieważ w Polsce był już rencistą. Żona ciężko pracowała w fabryce czekolady. Po dzień dzisiejszy nie znam szwedzkiego tak dobrze – tylko to co potrzebuje. Byłem już stary, koło 50. To nie było takie łatwe. Otoczenie miałem polskie albo żydowskie – mówił Jakub w 2008 r.

Całkiem inaczej wspomina wydarzenia z 1968-1969 roku Karolina, córka Jakuba. Miała wówczas 13 lat i całe zamieszanie odbierała jak przygodę.Nie byłam prześladowana jak moj brat. Byłam za młoda aby wpelni zdac sobie sprawe z tego co sie dzialo w Polsce. Nawet wtedy, kiedy słyszałam Gomułkę i jego przemowy. Łatwiej mi przyszło odnaleźć się w Szwecji, ale nie zerwałam kontaktów z Nowym Saczem. Długo korespondowałam z koleżankami, do dziś zresztą jesteśmy w kontakcie.

 ***

Jakub długo nie mógł odwiedzać Nowego Sacza – władze na to nie pozwoliły.

Wrócił po upadku komunizmu, kiedy była pierwsza taka możliwość. Przecież Nowy Sącz to było Jego całe życie.

 

Łukasz Połomski

Stefania i Jakub Muller z dziećmi: Karoliną i Zygmuntem. Ok. 1958 r.
Fot. ze zbiorów rodzinnych Mullerów i Lawitzów. Stefania i Jakub Muller z dziećmi: Karoliną i Zygmuntem. Ok. 1958 r. Fot. ze zbiorów rodzinnych Mullerów i Lawitzów.