JACK WEINBERGER (1925-2019) - historia ostatniego chłopca z Piekła

Jack Szalom Weinberg urodził się 27 września 1925 roku. W domu nazywany był Szalom, a imię Jack wzięło się z tego, że w obozie koncentracyjnym nazywano go Janek - po angielsku Jack.

Był synem Naftali i Mirram Cwi. Jego ojciec pracował jako podwykonawca w wytwórni wina przy Kraszewskiego 47, matka zaś zajmowała się domem. Zamieszkiwał wraz z rodziną na Piekle (dzielnicy w Nowym Sączu). Jak wspominał, w tym rejonie dominowali raczej biedni syjoniści. Jack uważał siebie w tym wieku za liberalnego, z czym musiał się ukrywać, bowiem w domu panowały zasady pobożności. Należał do organizacji syjonistycznej mieszczącej się przy ulicy Wąskiej koło Rynku.

Jack miał trzy siostry. Najstarsza urodziła się w 1923 roku. Przed wybuchem wojny uczęszczał do szkoły imienia Jana Kochanowskiego w Nowym Sączu (obecnie Szkoła Podstawowa nr 3). Jak twierdził był dobrym uczniem. Wspominał, że naprzeciw szkoły można było wypożyczyć rowery za 10 gorszy, co często robił. Zapytany o relację Polaków z Żydami przed 1939 r., mówił o raczej negatywnym nastawieniu katolików do sąsiadów. Z rozżaleniem wspominał częste bójki odbywające się najczęściej koło piekarni ,,Sieradzkiego” przy Rynku, po niedzielnej mszy. Endecy wykrzykiwali tam hasła nacjonalistyczne obrażające Żydów, co było powodem sporów między nimi i Polakami. Jack śpiewał w chórze, w synagodze głównej, jednak sam uczęszczał do mniejszej na Piekle, mieszczącej się na rogu Kraszewskiego. Jako dziecko jeździł na wakacje do Tylicza, do swojej rodziny. Często wspominał swoje pobyty w Krynicy oraz tamtejszy deptak. Zapytany o swoich dziadków nie pamiętał za dużo. Wiedział, że mieszkali w Muszynce. 

Weinberger pamiętał kilka sklepów w Sączu - na przykład sklep korzenny prowadzony przez jego rodzinę przy Lwowskiej, restauracje Imperial (był bliżej związany z jedną z pracownic) oraz prowadzoną przez Rupperta i Greena restauracje na rogu Kochanowskiego i Lwowskiej (jadło się tam gęś). Jeżeli chodzi o jego życie miłosne, opowiadał, że pierwszy raz był zakochany w dziewczynie o imieniu Magda (węgierska Żydówka). Chodziła do żeńskiej szkoły przy ulicy Kochanowskiego. Była to jednak miłość platoniczna, a Jack pamiętał, że lubiła się bawić przy sierocińcu na Piekle. Drugą miłością była siostrzenica znanego z okrucieństwa żydowskiego policjanta z Mielca. Jej rodzice mieli sklep, w którym po raz pierwszy w jego życiu doszło do zbliżenia z drugą osobą, miała ona około 14 lat.

 

W chwili wybuchu wojny miał 14 lat. Wspominał, że w dniu ataku Niemiec na Polskę wszyscy włącznie z nim szybko pobiegli do sklepu i wykupywali wszystko co się dało m.in papierosy, mąkę oraz alkohol. Do Nowego Sącza wojsko wmaszerowało 6 września. Jack pobiegł oglądać marsz wojska przy ulicy Lwowskiej, przy której zresztą później, bo do 1942 roku, będzie mieszkał pod numerem 57. Dostał się do sądeckiego getta na Piekle. Udało mu się przeżyć głównie dzięki kuzynowi, adwokatowi o nazwisku Holzer, który był członkiem Judenratu. Wykonywał różnego rodzaju pracę dla Rady Żydowskiej, dzięki czemu był traktowany lepiej niż inni zamieszkujący getto. Był tzw. posłańcem Judenratu. Wspominał, że gdy wysyłali go zbierać pieniądze od Żydów w getcie do Judenratu, zdarzało mu się trochę pieniędzy zostawić dla siebie. Wydawał ja na swoje ulubione przysmaki takie jak sernik, czy piwo z sokiem malinowym.

Zadaniem Jacka było dwa razy w tygodniu iść do rzeźnika i przynieść psu o imieniu Basco jedną świeżą wątrobę. Pies należał do samego szefa sądeckiego gestapo Heinricha Hamanna, którego Jack nie wspomina źle. Mówi, że był bardzo przystojny, inteligentny, świetnie wyglądał w mundurze oraz nigdy nie był dla niego zły. Pamięta, że Hamann oprócz żony miał żydowską kochankę Helenę, która miała już dziecko z synem sądeckiego złotnika, dzięki któremu trafiła do krakowskiego getta. Nie przeszkodziło to Hamannowi w znalezieniu jej i ukaraniu. Szef gestapo był bardzo brutalny. Jack wspominał, że gdy był pijany często wpadał do getta w szale zabijał, gwałcił, lubił się też znęcać. Pierwszy przewodniczący Judenratu w Sączu - Jakub Marin - przysyłał do gestapowca łapówki poprzez Jacka m.in. to co Hamann lubił najbardziej, czyli szynkę ze Starego Sącza, czy likier benedyktyński. Marin planował odsunięcie Hamanna od władzy, dlatego też gdy pewnego razu został do niego wezwany nigdy już nie wrócił, został zesłany do obozu w Auschwitz.

Jack wspominał żydowską policję, która słynęła z okrucieństwa. Na jej czele stał nijaki Volkman. Jack pamięta sytuacje, w której Hamann powiedział, że potrzebuje 20 Żydów to rozstrzelania, a ten zadeklarował, że może dać ich więcej. Z członków Judenratu pamiętał tylko niektórych m.in. Holzera, Marina, czy Wassermana. Było ich tam około 20.

Weinberger uciekł z plutonem egzekucyjnym, dzięki czemu ocalał podczas likwidacji getta w sierpniu 1942 r. Wszyscy Żydzi z Sącza zostali „przeniesieni” do obozu zagłady w Bełżcu. Jack został wysłany do obozów koncentracyjnych. Trafił kolejno do Sędziszowa (gdzie spędził 9 miesięcy), następnie do Mielca, Rzeszowa, Wieliczki, Płaszowa oraz Mauthausen, gdzie spędził 3 lata. Dostawał tam różne zadania m.in czyszczenie toalet, czy karmienie psów strażników świeżą wątrobą. W obozach przebywał do czasu, gdy wyzwolili go Aamerykanie w maju 1945 roku. Po tym udał się do Włoch gdzie pracował w międzynarodowej organizacji uchodźców. Tam dowiedział się, że on jako jedyny z całej rodziny ocalał, bowiem reszta została zagazowana w obozie w Bełżcu.

Następnie Jack osiedlił się w Toronto gdzie mieszkał z rodziną Waxman oraz dzielił pokój z późniejszą ikoną aktorstwa, ich synem Alem. Jack założył firmę zajmującą się ubezpieczeniami na życie. Angażował się w wiele akcji charytatywnych.

Jack zmarł niespodziewanie 6 stycznia 2019 r. i został pochowany kolejnego dnia na cmentarzu żydowskim w Toronto. Pozostawił po sobie dwójkę dzieci i 9 wnuków.

 

Sylwiusz Stojda

Jack Weinberger. Fot. arch. rodzinne. Jack Weinberger. Fot. arch. rodzinne.