CHEMICZNA DZIELNICA - historia Podzamcza, cz. IV

Pod sądeckim zamkiem kwitnął przemysł… chemiczny. Dziś nie pozostał po nim ślad, ale właśnie mieszkańcy Podzamcza stali się pionierami tej gałęzi przemysłu na Sądecczyźnie i w Nowym Sączu.

Określenie "przemysł" to być może zbyt szumna nazwa na poniżej opisną działaność. Zakłady wytwarzające mydło robiły to niemal w chałupniczych warunkach, ale jednak nie każde miasteczko w okolicy mogło sobie pozwolić na takich wytwórców. Mydło wyrabiano ręcznie, w olbrzymich kotłach. Tak produkcję mydła opisywał Jędrzej Śniadecki: Bierze się sodę utłuczoną na proszek i umiesza z czwartą częścią niegaszonego wapna i układa się w baryłkach lub beczkach, nalewając ją wodą i zostawiając przez czas niejaki w spokojności. Skoro się soda zupełnie rozpuści, wypuszcza się ług przez kurek przy dnie baryłki będący i nalewa się wody na nowo, powtarzając to dopóty, dopóki się soda zupełnie nie wyczerpie. Tym sposobem otrzymuje się kilka ługów rozmaitej mocy, bierze się więc z początku najsłabszy i gotuje się w kotle z olejem, a potem się dodaje ługi mocniejsze, najmocniejszy zaś na końcu i gotuje się z mieszaniną dopóty, dopóki wzięta próba zupełnie za ostudzeniem nie skrzepnie. Ku końcowi dodaje się cokolwiek soli kuchennej, dla odebrania mydłu reszty będącej przy niem wody i rozlewa się masę jeszcze płynną w formy, w których gdy należycie skrzepnie, zostawia się przez czas niejaki w suchem i chłodnem miejscu. Następnie gotowy produkt sprzedawano w sklepach, gdzie sprzedawca ucinał pożądaną przez klienta wielkość. Do czego służyło wówczas ludziom mydło? Częściej niż do dbania o higienę, stosowano je do… prania ubrań. Oczywiście w Kamienicy albo innej rzece.  

Już 1875 roku mydło, w rejonie ulicy Tarnowskiej, w pobliżu młyna jezuickiego istniała mydlarnia Abe Klausnera. Warunki sanitarne panujące w jego firmie były strasznie, a kontrola z 1877 roku postanowiła wstrzymać produkcję. Klausner musiał postawić nową mydlarnię i tylko pod tym warunkiem mógł wznowić pracę. Delikatnie mówiąc, przedsiębiorca nagiął prawo, bowiem przebudował stary zakład. Zanim ponownie władze starostwa się zorientowały i zamknęły firmę upłynęło kolejne 10 lat. W 1887 roku, Klausner zdobył nowy plan miejsca pracy - chciał nadbudować piętro na parterowym domu i właśnie tam umieścił urządzenia mydlarni i odlewni świec. Na taki przebieg produkcji nie godzili się sąsiadujący z nim jezuici. Wnieśli oni skargę do władz, wskutek czego zamknięto budowę w 1888 roku. Zakonnicy zawarli z żydowskim sąsiadem ugodę: zezwolili Klausnerowi zbliżyć budowę do ich muru, z zastrzeżeniem że nie wybije on na tę stronę okien oraz że będzie utrzymywał tę cześć muru ogrodowego. Żydowski przedsiębiorca ruszył więc z budową, ale w kilka miesięcy później, mimo ustaleń, zburzył stary mur. W zamian wybudował nowy, co nawet było na rękę zakonnikom, bowiem stare ogrodzenie znajdowało się w kiepskim stanie. Nie mieli oni jednak pojęcia, że tym samym Żyd stał się właścicielem nowej części muru. Na nowo wybuchły spory. Klausner liczył na ugodę z zakonem. W tym celu zrzekł się nowego muru, a nawet sąsiadom zapłacił za jego użytkowanie. Ten manewr poskutkował, ale na jakiś czas… Szybko zakonnicy wyczuli nieprzyjemne wonie z mydlarni… Tak się akurat zdarzyło, że przedsiębiorca odprowadzał nieczystości do Kamienicy wzdłuż ogrodu zakonnego. Klausner nie miał wyjścia – aby zadośćuczynić sąsiadom, musiał przebudować kanały. Co chwilę jednak były następne i następne protesty.... Przerwał je pożar Nowego Sącza z 1890 roku, kiedy Klausner stracił zakład. Nie odbudował go i próżno szukać go w późniejszych dziejach miasta. Być może rzutki przedsiębiorca wybrał emigrację.

Reszta zakładów chemicznych mieściła się na pobliskim Piekle. Ubogie dzielnice, takie jak Piekło i Podzamcze. Być może wiązało się to z faktem, że produkcja świec oraz mydła wiązała się z wydzielaniem mnóstwa nieczystości. W tych częściach miasta było to niemal na porządku dziennym… Prawdopodobnie o tej dzielnicy barwnie pisała Nałkowska, że były to „zakamarki wielowiekowego brudu i zaduchu”.

Miedzy ogrodem jezuickim a ulicą Tarnowską, na wschód od domu Kalusnera, skład nafty i mazi posiadali Berek i Józef Sternowie. Aby łatwiej docierać do składu, wybudowali mostek na młynówce, nie pytając o zgodę nikogo. Jezuici to zauważyli i w 1890 roku wnieśli skargę przeciw Sternowi. Szybko jednak strony doszły do ugody – Stern miał wybrukować brzegi młynówki, tak aby nie osuwały się brzegi potoku. Oprócz tego zobowiązał się do dbania  o czystość potoku. Sprawa została więc pozytywnie załatwiona.

Kolejnym „nieczystym” interesem kwitnącym pod kazimierzowskim zamkiem była produkcja past i smarów. Również Żydzi byli pionierami w tym względzie, a pośród nich należy odnotować Mendla Eisena. Być może jego dzieckiem była fabryka pasty do butów „A. B. C.”. Od 1920 roku prowadził ją już Markus Mahler. Na ulicy Lelewela 2 kupiec Mojżesz Hirsch Neügroschl wraz z Landauem, już w 1906 roku założyli fabrykę papierów kolorowych. Na długie lata byli jedynymi takimi producentami w regionie.

Podzamkowy świat zniknął bezpowrotnie. Nie ma Klauznera i ogrodów jezuickich, nie ma młynówki i zaduchu… Opis podzamcza pozostał jedynie w archiwach, wspomnieniach i w pamięci wielu sądeczan.

 

Łukasz Połomski

Podzamcze widoczne od strony Heleny - fot. NAC. Podzamcze widoczne od strony Heleny - fot. NAC.